Czas pandemii ma różne oblicza nienormalności. Jednym z nich było czasowe zamknięcie granic. Kiedy są otwarte, na pograniczu wszystko na siebie i ze sobą oddziaływuje pomimo linii na mapie. Przez ich zamknięcie nagle zerwane zostały więzi, przerwane drogi, odcięci ludzie.

Szczególnym miejscem na Śląsku jest Cieszyn, którym co rusz historia smaga na lewo i prawo tylko dlatego, że przez miasto płynie rzeka.
Ostatnie lata, odkąd Polska znalazła się w Strefie Schengen były dla Cieszyna dobre. Mieszkańcy zachodniej (czeskiej) i wschodniej (polskiej) części miasta znów mogli poczuć, że żyją w jednym mieście.

To wspólne życie  ma wiele wymiarów i wiele płaszczyzn. Spacery, zakupy, rozrywka, miłość, radość, wspólne wyzwania, ale i problemy łączą tutaj ludzi. Łączy ich także i praca a pole jej poszukiwania zarówno w Czechach jak i w Polsce nie kończy się na linii granicznej.

Zamknięcie granic, początkowo zrozumiałe jako środek ograniczenia zarazy, bardzo szybko samo w sobie okazało się znacznie większym zagrożeniem dla ludzi pracujących przed za granicą. Zostali oni postawieni przed trudnym wyborem między pracą a rodziną czy niejednokrotnie po prostu odcięci od źródła dochodów. Było to brutalne przebudzenie z letargu o nazwie „Zostań w domu”. Rosnąca frustracja i brak zrozumienia ze strony rządów obu krajów wyprowadziła tych ludzi na ulice. Zgromadzili się na cichym spacerze pomimo grożących im kar i mimo szansy zakażenia.

Mimo, że granice są znów otwarte i można napić się czeskiego piwa, czy zrobić zdjęcie na polskim rynku, pracownikom nadal rzucane są kłody pod nogi a ich zły sen wciąż trwa. Z utęsknieniem czekają na przebudzenie.